ALCOHOLIC FAITH MISSION @Stairway Festival, 10-09-2011

Słodko-gorzka symfonia z happy end'em
ALCOHOLIC FAITH MISSION


 
Namiot cyrkowy przy stacji S-train Vanløse. W środku jednak nie było tradycyjnych akrobatów, klaunów ani dzikich zwierząt. Byli za to duńscy muzycy, którzy sprawili, że sobotni wieczór 10-ego września 2011r. na długo zostanie w mojej pamięci. Około 23:00 na scenie Stairway Festival zaprezentował się zespół Alcoholic Faith Mission. Upoili publikę pięknym występem. Wytworzyli specyficzną energię. Zabrzmieli na żywo po prostu bardzo dobrze. Choć "po prostu" nie oddaje magii ich muzyki.




Weszli na scenę w szóstkę i nie zostawili skrawka wolnej przestrzeni. Nie, żeby musieli się ściskać, bo miejsca było tak mało. Po prostu (motywem przewodnim tej relacji będzie zwrot "po prostu") byli niezwykle energiczni, mobilni scenicznie i niezwykle smutno-pozytywni.

Alcoholic Faith Mission
"Alcoholic Faith Mission - takie trochę duńskie Arcade Fire", pomyślałam po wybrzmieniu pierwszych kilku utworów. Rozmaitość instrumentów, od cymbałków, przez gitary, bas, perkusję, elektroniczne syntezatory, po puzon (z tłumikiem, jak wyjaśnił mi muzyczny ekspert) i akordeon. Szóstka multi-instrumentalisów, trzy główne głosy, cudowne melodie i melancholijne teksty.  

Koncert, po którym nie spodziewałam się aż tak wiele, a był po prostu niewiarygodnie piękny.

Zaczęło się od utworów z nowej EP-ki grupy "Running With Insanity", a potem była już mieszanka kompozycji z trzech długograjów Alcoholic Faith Mission. 

Żywiołowa Christine o anielskim wokalu, bardziej stonowany, ale w porywający sposób ukazujący emocje Tom. Ta dwójka (dwa główne głosy Alcoholic Faith Mission) najbardziej zapadła mi w pamięć. Jednak cała reszta nie tworzyła po prostu tła, każdy z artystów istniał na scenie i słychać było, że każdy wnosi bardzo istotny wkład do muzyki Alcoholic Faith Mission. 

Christine, AFM
Były momenty radości i parę razy namiot Stairway Festival zapachniał muzyczną wiosną. Były też wzruszające chwile, jak chwytające za serce, wykonane z siłą powalającą na kolana "My Eyes To See" czy po prostu rozbrajające "Sobriety Up And Left". 

Nie zabrakło magii i duńskości. Najbardziej porywającą częścią występu Alcoholic Faith Mission i moim highlight'em pozostanie na długo "Got Love? Got Shellfish!". Kiedy chór sześciu głosów wyśpiewywał "I get love from everyone but you" - miałam łzy w oczach (mimo że melodia tego utworu jest żywa i radosna). Po prostu magia, magia duńskiej muzyki w 100%.

Mimo często smutnych tekstów i ogólnej melancholii muzyki Alcoholic Faith Mission, na koncercie było mimo wszystko więcej radości i uśmiechów, niż depresji i łez.

Dużo się podczas tego występu działo, był energetyzujący i wciągający. Ale nie męczący. Natłok muzycznych uniesień i emocji towarzyszącym piosenkom był spory, jednak nie przekraczał granicy wytrzymałości publiki. To cenny dar Alcoholic Faith Mission. Umieją balansować i może trochę igrać z uczuciami, które wywołują swoją muzyką, ale nie przekraczają pewnej niepisanej bariery.

Sobotni wieczór z muzyką Alcoholic Faith Mission był chyba najbardziej niezwykłym muzycznym duńskim doświadczeniem podczas pobytu "Dobre, bo duńskie" w Kopenhadze.  Muzycy odwiedzili już kiedyś Polskę (grali w Poznaniu, w klubie "Pod Minogą"). Mam wielką nadzieję, że niebawem powrócą do naszego kraju, bo doświadczyć ich koncertu na żywo, to ... po prostu ... coś nie do opisania. 

Zdjęcia: galeria "DbD" na FB


Brak komentarzy: