

Siedem utworów, w tym cover Boba Dylana. Siedem kompozycji, które przyszpilają do głośników, mimo że w tym samym czasie, kiedy nie można się od EP-ki „Moth” oderwać, chce się od niej jednocześnie uciekać.
Grobowe "Bittersweet" wprowadza od początku do świata pokrętnych nocnych wizji. Od początku słuchania "Moth" przychodzą i odchodzą skojarzenia z brytyjską grupą Archive. Ale Moth, to nie do końca te same klimaty.
Najmocniejsze wg mnie ogniwo EP-ki - "Totalitarian" - łapie w stalowy uścisk surowością i niejako brutalnością dźwięków i wokalu. Mocne gitarowe riffy uderzają w coverze utworu Boba Dylana - "Forgetful Heart", pulsujący "CrackMother" nie pozwala uwolnić się z poczucia zagubienia i bezradności, jakie ogarnia człowieka podczas słuchania Moth. Wszystkie te niepokojące uczucia wycisza zamykający EP-kę "Round Midnight".
Rozedrgani, lekko roztrzęsieni, zaniepokojeni - kończymy słuchać Moth i... powiem o sobie w liczbie mnogiej - zaczynamy słuchać Moth na nowo. Z muzyką tego zespołu jest trochę jak z horrorami. Oglądamy je, zasłaniając oczy i czasem marząc, żeby wyłączyć film, ale z drugiej strony - chodzimy na kolejne seanse, bo najwyraźniej część z nas po prostu lubi się bać. Moth swoją EP-ką udowadniają, że podobne uczucia mogą towarzyszyć nie tylko filmom, ale i muzyce.
CO? GDZIE? JAK?
BandCamp
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz